+1
Tom Stedd 15 lipca 2017 08:08
Będąc pierwszy raz w Budapeszcie i to w sumie praktycznie tylko przez trzy dni nie można zaplanować niestandardowego pobytu, tylko trzeba ograniczyć się do tzw. miejsc „must see”. Taki też cel sobie postawiliśmy, więc dla wielu z was będzie to relacja typu „powrót do przeszłości”, ale mam nadzieję, że komuś się przyda w realizacji swojej pierwszej podróży.

Budapeszt to kolejny wyjazd w wersji ekonomicznej: przeloty Wizzair z Warszawy to koszt 282 zł za dwie osoby, zakwaterowanie w Atlas City Hotel *** dzięki http://makemytrip.com to koszt 69 euro za trzy noce w pokoju o wyższym standardzie ze śniadaniami. Pierwszy raz korzystałem z tej strony, dlatego miałem obawy, czy to nie jakieś oszustwo, bo tak niska cena zawsze budzi obawy. Na szczęście wszystko było w jak najlepszym porządku, a nawet przerosło oczekiwania. Hotel blisko metra, tramwajów i autobusów, a potwierdziła się jedynie nie najlepsza opinia o jego otoczeniu, gdzie było sporo osób bezdomnych i alkoholików, jednak kompletnie nie przeszkadzali nam, nie zaczepiali, nie żądali pieniędzy, tylko prowadzili swoje dziwne życie. Swoją drogą byłem mocno zdziwiony, że w Budapeszcie jest tylu bezdomnych i to im bliżej centrum, tym ich więcej. Śpią na ławkach, chodnikach, skwerkach, w parkach, przy sklepach i w innych dziwnych miejscach, a wokół nich jest brudno i po prostu śmierdzi. To był w sumie jedyny minus całego pobytu.

Wracając do przyjemniejszych klimatów. Z lotniska można wydostać się tradycyjnie, czyli najpierw autobusem nr 200E 11 przystanków do stacji metra Kobanya Kispest, przesiadka do metra M3 i dojazd do centrum przesiadkowego albo na stacji Kalvin ter, albo Deak Ferenc ter na kolejne linie metra. Można nabyć bilet transferowy za 530 forintów (nieco ponad 7 zł), upoważniający do przejazdu autobusem i metrem. Są oczywiście różne inne bilety – od pojedynczych, po kilkudniowe – a szczegóły oferty można znaleźć na stronie http://bkk.hu.

Alternatywą dojazdu do centrum jest przejazd autobusem nr 100E spod lotniska, ale należy nabyć bilet u kierowcy za około 12 zł (nie obowiązują w nim bilety okresowe).

Zwiedzanie Budapesztu można sobie zorganizować na kilka sposobów. My skorzystaliśmy z niezawodnej metody – robiliśmy wszystko sami, bez płacenia za dodatkowe atrakcje typu wycieczki objazdowe po mieście autobusem. Dla chętnych są objazdy autobusami Hop On Hop Off (kilka firm), przejażdżki rikszą motocyklową, statkami, a nawet … amfibią.





Dodatkowo można przemieszczać się taksówkami (chyba wszystkie są żółte), których ceny są zbliżone do tych z większych polskich miast. Największe zdziwienie wywołał jednak u mnie ten pojazd – wesoła gromadka napędzała wehikuł swoimi nogami (jak w rowerze), pijąc przy tym piwko. A że prędkość była minimalna, od razu tworzyli za sobą korki.



Skusiliśmy się pierwszego dnia na pieszą wycieczkę free tour szlakiem budapesztańskich Żydów (http://triptobudapest.hu). Znalezienie miejsca spotkania było trudne, nikt z tubylców nie kojarzył miejsca zbiórki na Vorosmarty Square przy fontannie z lwem, dlatego dla zainteresowanych zamieszczam zdjęcie tego miejsca.



Wycieczka niby free tour, ale przewodnik mocno sugerował pod koniec spotkania przekazanie mu napiwków. Spacer sam w sobie był dosyć średni, aczkolwiek przekazano nam kilka ciekawych faktów, np. to, że synagoga budapesztańska jest drugą pod względem wielkości na świecie. Wejście do niej jest płatne, ale podobno jest w środku bardzo pięknie. Niedaleko jest druga synagoga – ortodoksyjna – również z płatnym wstępem. Przewodnik pokazał kilka murali, budowli, budynków, opowiedział o trudnej historii Węgier w czasie wojny (niewiele osób pamięta, że kraj ten był przez dłuższy czas sojusznikiem Niemiec), o istniejącym getcie i wymordowaniu miejscowych Żydów.

Drugi dzień to już zwiedzanie Budapesztu na własną rękę. Ustaliliśmy podział atrakcji: moja dziewczyna udała się do term Szechenyi Bath, a ja wybrałem leżące naprzeciwko ZOO. Termy są podobno wspaniałe, mnóstwo basenów z wodą o różnej temperaturze, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Ceny dość spore (chyba blisko 80 zł za pobyt całodniowy), ale podobno naprawdę warto wydać te pieniądze. W Budapeszcie jest jeszcze dużo innych term, mniejszych lub większych, tańszych i droższych, więc znalezienie odpowiednich dla siebie nie będzie trudne. Przeglądając internet znalazłem informację, że w łaźni tureckiej jest nawet dzień wizyt przeznaczony wyłącznie dla kobiet.



Samo ZOO jest duże, spokojnie można spędzić w nim z 3 godziny (bilet normalny za około 40 zł). Ja lubię tego typu atrakcje, więc nie nudziłem się, chociaż spora część opisów była w języku węgierskim. Dużo zwierząt, różne pawilony, wystawy z przeszłości, interaktywne eksponaty i inne atrakcje na pewno wciągną nie tylko dzieci.









Dla najmłodszych największą atrakcją była możliwość nakarmienia kózek lub … kangurka.



W czasie spaceru natknąłem się na dwa stojące prawie bez ruchu ptaki drapieżne. Nie za bardzo wiedziałem, jak się zachować, ale ostatecznie przeszedłem obok nich. Nawet nie zwróciły na mnie uwagi.



Pawilony ze słoniami, nosorożcem, hipopotamem, zebrami i innymi dzikimi zwierzętami były oblegane przez turystów.







Będąc na Cyprze, czyli wyspie znanej z dużej populacji flamingów, nie spotkałem żadnego z tych ptaków aż z tak bliska. Tymczasem w ZOO było ich kilkadziesiąt okazów.



Po wizytach w ZOO i termach udaliśmy się do pobliskiego zamku Vajdanunyad i na słynny Heroe’s Square. W pobliżu są jeszcze cyrk, Museum of Fine Arts i Art Gallery. Wydaje się, że to jedno z głównych miejsc zbiórki turystów, bo ruch w okolicach był naprawdę duży.















Tutaj najlepszy dowód, że w Budapeszcie bezdomnych można było spotkać w najbardziej zaskakujących miejscach. Ten pan wybrał sobie do spania zamek Vajdanunyad.



W Budapeszcie odbywały się Mistrzostwa Świata w Pływaniu. My trafiliśmy na przygotowania i pierwsze treningi, ale widać było, że miasto żyje zawodami. Mnóstwo oznakowanych autobusów dla uczestników, flagi, bannery i inne akcenty związane z Mistrzostwami. Tutaj na zdjęciach można zobaczyć (niestety zza ogrodzenia), jak skomplikowane konstrukcje trybun były instalowane na świeżym powietrzu.







Trzeci dzień to najbardziej efektywny dzień podczas naszej wycieczki. Zaczęliśmy od budynku hotelu Gellerta (z klimatycznymi łaźniami), cytadeli (słabo oznakowane dojście stromymi ścieżkami), St. Gellert Monument, by następnie pospacerować po Budavar Royal Palace.





















Wstęp na teren Budavar Royal Palace jest darmowy, a w obrębie kompleksu jest m.in. galeria, muzeum i biblioteka. Ogólnie dobry teren do pospacerowania, ale szału nie ma. Zdecydowanie ładniej prezentują się dwa kolejne punkty „must see” – Fisherman’s Bastion i Matthias Church. Te atrakcje są już płatne, jednak warto choćby z zewnątrz popodziwiać te budowle.















Kolejny krok to Margaret Island (Wyspa Św. Małgorzaty). Kilka kilometrów do pospacerowania, a z największych atrakcji warto wymienić fontanny, mini zoo, ogrody kwiatowe, czy niewielkie ruiny dawnych budowli. Nie brakuje oczywiście miejsc do „leżingu”, czy klimatycznych lokali. Co ważne, po wyspie kursują autobusy, więc po jej przejściu można wrócić na jej początek w kilka minut komunikacją miejską.









Droga powrotna to przejście obok imponującego budynku Parlamentu, wizyta w Bazylice Św. Stefana (wyłania się niespodziewanie spośród innych budynków) i przystanek na Liberty Square. Pierwszy budynek można zwiedzać chyba tylko po wcześniejszej rezerwacji internetowej, a drugi jest ogólnie dostępny. Pobliskie uliczki pełne są barów, kawiarni i klubów, stąd też cieszyły się olbrzymim zainteresowaniem turystów.















Na sam koniec podjechaliśmy jeszcze metrem pod Stadion im. Ferenca Puskasa, ale nie miałem chyba szczęścia, bo nie udało mi się znaleźć wejścia lub chociaż czegokolwiek, co by go przypominało, mimo że okrążyliśmy kompleks dookoła.

Na koniec zawsze pisze się krótsze/dłuższe podsumowania, co niniejszym czynię. Budapeszt w 3 dni to niewykonalne zadanie, czuło się, że jest jeszcze mnóstwo rzeczy do zobaczenia i zrobienia. Plusów jest dużo, minusem wspomniani na początku bezdomni. Komunikacja miejska jest rozbudowana, można zobaczyć nawet rzadko już widywane w Polsce (a może wcale?) trolejbusy. Metro budapesztańskie (a dokładniej linia M1) jest najstarszą linią metra w kontynentalnej Europie (z 1896 roku), ma cztery linie i pozwala dotrzeć do wielu ciekawych miejsc. Niektóre ze stacji są bardzo klimatyczne.




Co do cen – w sklepach są porównywalne lub wyższe, niż u nas. Jest sporo bankomatów, kantorów, więc z gotówką nie ma problemów. Brakowało mi takich naszych polskich kiosków, gdzie możnaby kupić na przykład bilety komunikacji miejskiej. Język węgierski to - jak każdy wie – abstrakcja w najczystszej postaci, ale na szczęście duża część społeczeństwa posługuje się angielskim.
A na koniec mały akcent humorystyczny. Na ulicy dostrzegłem samochód z taką to oto rejestracją. Bez komentarza ;)



Polecam zajrzeć na blog http://radosc-zycia-plus.pl. Spojrzenie na świat i podróże kobiecym okiem.

Dodaj Komentarz